Rano połamani na niewymiarowych sofach ale szczęsliw,że dotarliśmy tutaj. Nocleg jak już wcześniej wspominałam znaleźliśmy przez couchsurfing.com. Tym razem trafiliśmy do Amerykanina , który mieszkała z Palestyńczykiem. Bardzo mili ludzie, mieszkanie skromnie urządzone z najnowszymi urządzeniami technicznymi i ich otwartość do ludzi to spotkałao nas po przebudzeniu.
Nasi przyjaciele musieli rano szybko wyjść, powiedzieli że możemy zostać w mieszkaniu tak długo jak chcemy a jak będziemy wychodzić to mamy zarzasnąc za sobą drzwi. Nocy poprzedniej nasz Amerykanin zapłacił za nas taxi, po długich namowach że zwrócimy mu pieniądze (około 7euro) zgodził się i powiedział. To zostawcie pieniądze w gazecie pod wycieraczką. A teraz do zobaczenia, miłego pobytu w Jordani. I zatrzasnął za sobą drzwi od mieszkania.
Pełne zaufanie do ludzi. Tego brakuje tutaj w Europie.
Pierwsze spojrzenie przez okna zabite kratami o różnorodnych, niby orientalnych dla nas europejczyków kształtów i cisza jaka panowała w niedzielny poranek w Ammanie.
Jak codzien bez planu poszliśmy z plecakami na miasto. Plan na dzisiaj jedziemy do Aqaby – miasta graniczącego z Izraelem, Egiptem i Arabią Saudyjską. Komu w droge temu czas, szybka zawijana kanapka w pobliskim sklepiku i już siedzieliśmy w autobusie, jedynym który w tym dniu jechał na samiuski kraniec Jordani. Około 340km.
I wtedy zaczęło się. Najgorsza droga w moim podróżniczym życiu, w tym kraju można wszystko, nawet palić paierosy w transporcie publicznym. Wyobraźcie sobie, mnie nerwusa na punkcie tytoniu. Całą drogę ponad 4,5 godziny siedziałam z twarzą owiniętą szalem co budziło jeszcze większe zainteresowanie w autobusie.
Częstowano nas wodą nalewaną z naczynia przypominającego konewkę. Ale my sceptyczni, po milionie komentarzy że mamy nie pić wody oczywiście odmuwilismy. Jeden z Jordańczyków siedzący za Alexandrą i Giuseppe poprosił ich o wodę, którą mieliśmy na naszą podróż. Napił się z butelki a potem grzecznie podziękował i oddał. Dla nich to był szok, więc jeszcze z większym uśmiechem na twarzy podarowali wodę towarzyszowi.
Dojazd do Aqaba i ku naszemu zdziwieniu granica, uzbrojone wojsko. Każą wysiadać naszej czwórce. Rozespani, leniwie wyładowujemy wszystkie nasze rzeczy, mapy zakupione w Syri, plecaki, torby. Z poważnymi minami proszą nas na kontrolę. Pytają skąd jesteśmy. Fatih w języku arabskim odpowiada kolejno: Węgry, Włochy, Polska i Turcja. Strażnik uśmiecha się szeroko i mówi Welcome In Jordan. Nikt nie sprawdza naszych bagaży, wracamy do autobusu i zajmujemy nasze miejsca. Między siedzeniami uśmiechają się do nas duże, brązowe oczy, wypatrując przybyszy z zachodu. Próba nawiązania kontaktu a później wymiana słodyczy. Na koniec goodbye po angielsku.
Witamy w Aqabie. Wykończeni jazdą myslimy tylko żeby coś zjeść, napić się i połorzyć torby, uciskające nasze zbolałe ramiona.
Wspaniale być tu, widzieć drogowskazy wskazujące Arabię Saudyjską, jesteśmy tak blisko. Izrael- Eliat i oczywiście starożytny Egipt. Gdyby tak rozciągnąć czas to wskoczylibyśmy jeszcze do sąsiadów. Ale w końcu musimy zostawić cos na dalsze Podróże. Przechodząc gwarnymi uliczkami Aqaby napotkalismy wesele, wypełnione po brzegi samochody, samochody dostawcze , głosna muzyka i goście weselni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz