poniedziałek, 27 września 2010

Z kabiny ciężarówki, i autostopem z Austrii...

Kiedyś , jakiś anonimek powiedział że mam za dobrze z podróżami więc powiem wam coś, ja chyba te Podróże mam wpisane w gwiazdach. 
Środa godz 9:00 odwozimy szwagra na bazę skąd ma jechać autem ciężarowym z transportem do Niemiec. Ja jako „tłumacz” biorę w tej żenadzie udział. Po czym moja mama stwierdza, że i tak mam 3 dni wolnego więc mogę z nim jechać.
Co tu teraz zrobić, jechać , nie jechać.. o to jest pytanie. Na ramieniu siedziały dwa stworki …aaaaaaaaa
I co z tego wyszło, pędem samochodem z mamą do domu 10 min, plecak, szczotka do zębów, bielizna, perfum, t-shirt, 2 konserwy, śliwki, paszport… cały bagaż
Jedziemy, najpierw po załadunek, szukamy w jakieś dziurze firmy, auto stan krytyczny, zapalanie za każdym razem zajmuje 10 min. To jakiś czarny film, kilka razy przejazd drogą do 7t szybko skręcamy. Nawigacja pokazuje droge tylko do osobówki. Stres, ciepło z za okna. Jedziemy na Niemiecka granicę. Tam nocleg, komfort przewyższający wszystkie hotele. Szwagier w rozkładanym, specjalnym łóżku ja miedzy siedzeniami z biegami między nogami. Kierowca musi być wyspany. Mam uważać na jedną z dźwigni, żeby rano ciężarówka stała dalej w tym samym miejscu
Rano, nie umie nawet wstać  bo boli mnie wszystko ale z uśmiechem informuję ze fajnie się spało, jak będę narzekać to on mi nie pozwoli tam spać.

Dalsza droga zgodnie z przestrzeganiem pracy kierowcy, 4,5h przerwa kolejne 4,5 godz. Dostaje sms od Eduardo(tego z Turcji) czy chce iśc 2 października na wesele. Natychmiastowa ospowiedz TAK. Radośc. Potem pisze do siostry żeby zamawiała bilet. Po 17:00 dostaje sms że bilet kupiony uff co za ulga.
Dojeżdżamy niedaleko Monachium, stajemy na parkingu pomiędzy ogromnymi TIR-ami. Załatwiamy papierki mamy czekać do 05:45 az wyświetli się nasz numer.
Kolejna noc z biegami między nogami. Co 15 min pobudka, bo zapalały się stojące samochody. Po nocy. 5:00 pobudka śniadanie: chleb i marmolada, woda. Nasz numer , jedziemy. Ustawiamy się za kolejnymi kolosami. Rozładunek. Zaczepy zabezpieczające zaklinowały się. Panika co robimy ,odcięliśmy pasy klinowe nożykiem do smarowania. Nikt w tym momencie z nas się nie śmiał. Kolejne uwalniamy podnosząc deski boczne. Podczas pośpiechu rozwaliły się dwie palety, ale to nie istotne. Oby tylko rozładować i spadać z stamtąd. Koniec ładunku, część odcięta leży pod moimi nogami w samochodzie- wyrzuci się na najbliższym śmietniku.
Zapinamy w pośpiechu naczepę. Moje zawsze piękne podziwiane paznokcie już nie istnieją, co drugi złamany. Oddech. Wyjeżdżamy. 5min jazdy po autostradzie, prawa strona plandeki sama się odczepia , jedziemy na najbliższy parking. Zaczepiamy.
Telefon od osoby zwanej szefową. Mamy czekać na następny załadunek. Mijają 2 godziny, dostajemy nowy adres do Austrii. Jedziemy, po siłowaniu się z głupim samochodem, odpalaniu go 15 min, postoju po szybką kawę i wylaniu części na siebie dojeżdżamy o 13:53. Organizacja jest tak urządzona że nikt nic nie wie, ładunek nie gotowy, słyszymy krowy Milka z dużymi metalowymi dzwonkami przy szyi, przemierzające zielone wzgórza.
Czekamy tak 2 godz i nic. SMS że mamy czekać do poniedziałku. A ja miałam w weekend iść do pracy. Panika. Zero sklepu, zero stacji. Nic. Góry i krowy MILKA.



Wracamy na stacje benzynową kolejny nocleg. W nocy deszcz obijający się o metalową skorupę samochodu nie pozwalał spać. Wiatr był tak silny, że co jakiś czas sprawdzałam w oknie czy ktoś nie dobiera się na pakę.
Rano leje jak z cebra, a ja wszystkich pytam czy nie jadą do pobliskiego miasta i czy mogę się zabrać z nimi. I tak mija 1,5 godz bez skutku, tu w Niemczech jazda na stopa nie jest taka łatwa jak w Turcji. Ahhh jak ja tęsknię ale jeszcze tylko 2 dni:D
W końcu znalazłam. Starsza para. Zabrała mnie samochodem do miasta. Opowiadam o życiu, oni odwzajemniają się opowiadaniem. Pytają czy mam pieniądze na jedzenie. Nic dziwnego po moim wyglądzie, wykończona, z plecakiem szkolnym wracam do Polski.
Wysiadam na Hauptbanhof(dworzec ). Mam jeszcze czas, robie zakupy, zapasy ulubionych kosmetyków, zwiedzam miasto Rosenhaim. Czekam na autobus do Polski. Na ławce o mało co nie przysypiam. A potem 18 godzin w drogę do Polski. Home sweet Home…
Zdjęcia z Internetu:



Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...