niedziela, 27 grudnia 2009

Viva ITALIA, Bonjorno

Po ciężkim okresie harowania w hotelu i zażerania się z moim szefem, który nie należał do spokojnych ludzi , czas na upragniony wyjazd. Spotkanie byłych Erasmusów i ex Erasmusów w Mediolanie we Włoszech( to jakby komuś umknęło). Moja wizyta to była trzymana w tajemnicy. Ja jako człowiek kochający niespodzianki i tym razem tak miało być. O mojej wizycie wiedzieli tylko 3 włosi no bo już potem się bałam że zabraknie dla mnie łóżkaJ Najlepsze ze jednym z głównych organizatorów był Giuseppe, który jest z Aleksandra z Węgier a to właśnie najbardziej zależało mi na zaskoczeniu Alexy i Eduardo z Hiszpani.
Włochy- mapa google
Ośnieżone Alpy a w tle jedno z Włoskich Jezior

Zamawiając lot tańszy był na 27.12.2009 więc byłam szybciej niż nasza cała grupa. Standardowo na lotnisko pojechałam z siostra i szwagrem, a moja siostra znając już mnie ąz za dobrze mówi z uśmiechem  „ i tam nic nie narób potrzepańcu”. Ja oczywiście, że gdzie tam znowu. No i się zaczęło.

Przeszłam przez odprawę bagażową, przez bramkę i wyłączyłam Tel bo pomyślałam, że tylko będzie mi przeszkadzał. No ale nie znając godziny chciałam go na nowo włączyć i oczywiście pojawiła się wiadomość : WPISZ KOD PIN, którego ja nie pamiętałam. Pamiętałam tysiące innych liczb ale akurat nie tych. Najlepsze w tym było to, że po przylocie miałam się skontaktować ze znajomym Tiziano. Po wylądowaniu w Mediolanie a dokładnie w Bergamo na lotnisku próbowałam się skontaktować z rodzinką ale oczywiście nie mogli tego znaleźć. Raz kozie śmierć. Pojechałam busem do Milano centrale. Poszukałam tego pociągu co Tiziano mi sugerował.  Podczas tego odsłoniła się mi ta stereotypowa Italia. Kilka razy usłyszałam bellaaaa…mimo że nie mam włosów koloru blond. A na dworcu każdy mi mówił Bonjorno. Potem jeden z Włochów zaczął ze mną konwersację w języku niemieckim(a umię się nim posługiwać). Czekał na ten sam pociąg co ja. Był jeszcze czas to towarzyskie cappuccino też musiało być. Potem mi tłumaczył gdzie mam wysiąść( sama był dała rade bo to tylko 2 przystanki) ale pozwoliłam mu grać macho. Oczywiście od razu dostałam zaproszenie do Zurychu. Ale  ogólnie był miły i pomocny.

Wysiadłam na moim docelowym przystanku Magenta. I oczywiście Tiziana nie było. Szczególnie mnie to nie zaskoczyło z ich włoską mętalności, że mają zawsze czas. Ale po chwili przyjechał i oczywiście przepraszał że się spóźnił ale spał :). Oprowadził mnie po tym małym miasteczku. Przyjechałam do jego rodziny. Pierwsza różnica po roku mieszkania w Turcji, tutaj nie ściąga się butów w mieszkaniu. Rodzina bardzo miła. Mama cały czas do mnie mówiła( po włosku mimi że ani słowa nie umiem). Zjedliśmy razem obiad. Tradycyjny lazanię a po obiedzie sery, ciastka i mała czarna włoska kawa. Potem pojechaliśmy jeszcze do innych miast. A że to okres jeszcze Bożonarodzeniowy to wszędzie mogłam spotkać szopki Betlejemskie. Tiziano chciał mi jak najwięcej pokazać. Piłam kawę typową do masteczka, łyżeczka była zrobiona z czekolady, która pod wpływem ciepła roztapiała się nadając ciekawszy smak.


Z tego z czego słynie ITALIAAA


Byliśmy na aperitifie. Skosztowałam włoskie piwo i coś w rodzaju grzanki z pomidorami i oregano. Wieczorem pojechaliśmy do jego znajomych. Marcelo i Maria to bardzo mili ludzie. Tam było znowu jedzenie. Pizza i panini. Ja już nie mogłam na jedzenie zaglądać. Oni śmiali się że my w Polsce mamy małe żołądki. Jak to we Włoszech siedzieliśmy, rozmawialiśmy i piliśmy wino. Tego było mało i jeszcze mimo ze to była niedziela poszliśmy do pubu- na piwo. Było tyle ludzi, że ledwo co znaleźliśmy miejsce stojące. Do domu jadąc Tiziano minął kilka czerwonych świateł ale to też nic nadzwyczajnego Krzywdy nikomu tym nie zrobił a śmiechu było...

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...