Przyszły sezon turystyczny wali do nas drzwiami i oknami i wyciska ze mnie inwencje twórcze. Nie umiem się zabrać do napisania o mojej kochanej Turcji. Ale musze napisać o wczorajszej przygodzie.
Bliskie spotkanie ze ścianą. Ja jako osoba nie posiadająca jeszcze(to chwilowa przypadłośc) prawa jazdy czasami dostaję w moje twórcze łapki samochód i zjeżdżam ulicą do domu przy tym wrzucając pierwszy i drugi bieg. Wjazd na posesje to maleńka górka, która z kolei przeradza się w prosta drogę aż do wjazdu do starej stodoły zaadoptowanej na garaż.
A więc nie pierwszy raz robiłam ten manewr i co… nie umiałam wyhamować. Mój biedny tata raz po raz wykrzykuje Haamuj, Basia Hammmuj a ja do niego, że nie idzie zahamować. Już wiedziałam co się święci. Tata zaciągnął ręczny ale myślicie że auto się zatrzymało?? Nawet nie zwolniło… Czasami miałam problem ze zmieszczeniem się jak jechałam powoli już do tego samego garażu a tu ani zahamować ani nic, wjechałam bez tyknięcia no ale na końcu wielgachne, drewniane drzwi stodoły.. Sekundy na zastanowienie się co wybrać.. drzwi czy słupek…
Słupek…
Jakby to były drzwi to cała maska przednia, dach a nawet my byśmy na tym ucierpieli.. a tak tylko stłukła się lampka i pękł błotnik : ) tata myślał, że rozwalę ścianę i przejadę na druga stronę...
Tata mówił, że nic się nie stało panicznie przeglądając się w ciemnościach autu. Więc tym oto akcentem NIC SIĘ NIE STAŁO skończyłam wczorajszy, pracowity dzień.